Opis forum
Mój kot miał na imię Szarak. Był zwinny i dosyć młody (na pewno nie stary)... Najpierw opowiem to co przyjemne i miłe, a to najgorsze zostawię na koniec. Nie widziałam go od początku kiedy był malutki, ponieważ miałam wtedy może 3, może 5 lat i niezbyt mogłam wychodzić sama na podwórko, a jeśli już z kimś wyszłam, to przecież go nie dotykałam. Więc przywiązałam się do niego dopiero ok. 8 lat. Było świetnie. Nie było właściwie momentów, by mnie podrapał, a był to dziki kot (od innego kota, którego miał mój wujek - miała na imię Picia, była dzika i urodziła Szaraka, ale ja Pici nie lubiłam, tylko chciałam ją pogłaskać, to ona od razu do mnie z pazurami). No, może raz się zdarzyło, ale to było naprawdę lekka, bardzo lekka mała ryska i nic więcej. Lubiłam się z nim bawić sznurkiem, często także zmieniałam mu ułożenie prześcieradeł w jego pudle, gdzie spał zimą. Najśmieszniejszy był, kiedy bawił się owym sznurkiem. Robił przy tym tyle śmiesznych pozycji, że od razu robiło się zabawnie. I tak samo było w zimie, kiedy rzucałam mu różowo-fioletową rękawiczkę i tylko nią lubił się bawić. Strasznie śmieszyło mnie to, jak wkurzał mojego tatę. Dam przykład, że jeszcze przed śmiercią zrzygał się na dachu naszego auta. Czasami nawet kiedyś (dawno temu) zostawialiśmy z tatą minimalny lufcik w aucie, żeby nie było tak potem gorąco w środku, to on potrafił w nocy wejść do środka i tam spać, a potem z rana trzeba było odkurzać przed wyjazdem do szkoły. Spał także na masce, kiedy tata już parkował auto w garażu, a wtedy ta maska była ciepła i dość nagrzana.
Ale były też takie momenty, że gdzieś szedł, nie wiem gdzie i nie było go może 5 dni, może nawet tydzień. I pewnego dnia już nie wrócił... Po prostu zostałam sama i sama jestem do dzisiejszego dnia. Najnormalniej w świecie szłam do szkoły i wtedy zobaczyłam go ostatni raz. Od sąsiadki, która ma dużo kotów i bardzo je lubi (no, tak się mówi, żeby ją nie obrazić, ale ona robi okropne rzeczy swoim kotom - niestety mojemu też, byłam mała i nie mogłam tego przypilnować). Wstrzyknęła jakieś świństwo mojemu kotu i biedna, nie mogła mieć młodych kotków. Ehh...
No i dokańczając to, dowiedziałam się od tej (wstrętnej) sąsiadki, że jakiś kot zginął pod kołami auta koło Boiska (blisko mieszkam tego boiska). Mówiła też, że kościelny, który zbiera pieniądze w pobliskiej kaplicy zakopał tego kota.
Może tydzień później zapytaliśmy się z tatą jakiś chłopaków, czy nie wiedzą co się stało z takim biało-brązowym (chociaż mama mówi że to jest bardziej popielaty, ale tak na oko to brąz). Odpowiedzieli, że widzieli takiego, jak przechodził przez ulicę i został potrącony. Jeden z chłopaków pokazał tacie miejsce, gdzie było troszkę śladu krwi. Powiedzieli także, że potem, już ostatkiem sił położył się w trawie. Lecz dalej krążą jakieś plotki i nikt nie wie kto go właściwie zakopał. Ale najgorsze jest to, że mój własny kot nie jest na moim podwórku tylko jakieś 5 ulic dalej !!!
Tylko dalej nie mogę uwierzyć, po co on to robił i po co przechodził przez tą głupią ulicę ! Po co!! Po co on w ogóle tam szedł?!
Gdybym dorwała tego kierowcę i dowiedziałabym się, że to on jest temu winien, to bym go "zabiła". Nie wiem czy zrobiłabym to naprawdę, ale po prostu bym z nim porządnie porozmawiała, czy nie mógłby się zatrzymać. Tak kiedyś było, że kto kogoś zabił, to potem sam był zabijany.
A jeśli to nie jego wina, to taki los i przede wszystkim PECH...
A oto jego zdjęcie:
Offline